Aaaa, Berton/Hotarek? Myślałam, że ich programy są od Wilsona! Przy czym powiedzmy sobie szczerze: to że B/H czarują to ich zasługa, są niesamowicie ‘teatralną’ parą, zaprezentują wszystko. Ale programy, zgadzam się, są dobre, świetnie podkreślają ich mocne strony. Myślę, że na nic bardziej wymagającego (technicznie) też ich w tej chwili nie stać.
Wilson to się chyba nawet ich nie tykał :P Co do ich teatralności, to powiedziałabym, że przede wszystkim Stefania jest świetną aktorką i zwraca uwagę na tafli - jak na Włoszkę przystało - a Ondrej tak sobie za nią jeździ
Piękne elementy łączące, dopasowane do charakteru muzyki, podkreślające opowiadaną historię, a przecież z dwóch różnych bajek:) Ich FS subtelnie "przemyca" historię z "Draculi", jest harmonijny, różnorodny i malowniczy. Przydałoby się tylko troszkę więcej wyrazu u Ondreja, ale historia jako taka jak najbardziej do mnie trafia. Jest
purpose, jest
originality, jest
underlying meaning,
individual perspective. Program dobrze podkreśla ich zalety, nie jestem przekonana, czy program nie ma nic wspólnego z ich "czarowaniem". Oczywiście, to bardzo sympatyczna para, ale wydaje mi się, że taki romantyczny elegancki, malowniczy program to właśnie to, w czym się czują najlepiej. Takie jeżdżenie sobie a muzom już chyba zaliczyli parę lat temu. I podzielam opinię, że na trudniejsze elementy techniczne chyba w tej chwili ich nie stać
Program krótki małżeństwa Wende jest tak przezroczysty i niewyraźny, że nawet nie ma o czym mówić za bardzo – typowa konstrukcja, rozmieszczenie elementów na tafli totalnie tylko w dwóch punktach, żadnych charakterystycznych elementów, na plus, że były elementy łączące przed samymi elementami. Każdy inny choreograf ułożyłby im coś takiego.
Jeśli chodzi o program dowolny, to uważam, że jest niezły, ale jednocześnie zwyczajnie przeciętny. Tutaj też jest jaśniejszy temat, więc łatwiej o oddanie charakteru, ale jest dość ubogi w elementy łączące.
Co do krótkiego, to nie powiedziałabym, że jest przezroczysty i niewyraźny. Nie jest może zbyt dramatyczny, ale moim zdaniem nieźle pasuje do nich jako pary - pozwala im pokazać pewną uroczą więź między nimi. To chyba raczej nie para na dramatyczny, romantyczny program, pełen ognia i namiętności. Wręcz przeciwnie, osobiście kojarzą mi się z wyjątkowo przyzwoitymi, bardzo sympatycznymi ludźmi, i ten program to podkreśla. Według mnie, bardzo pasuje do ich osobowości, jest elegancki, ciepły, dobrze pojechany wygląda na bardzo harmonijny.
Dowolny jest interesujący, żywy, energiczny. Elementy łączące są charakterystyczne, wpadają w pamięć. Nie oszukujmy się, państwo Wende nie są geniuszami lodu, i obawiam się, że nadmiar elementów łączących by ich po prostu przerósł. Więc chyba lepiej, że tych "bonusów" jest kilka, ale znamiennych niż żeby było ich wiele, bo myślę że by się pogubili.
Co do rozłożenia elementów na lodzie, to - z tego, co pamiętam - raczej się zgadzam, ale uderzyło mnie przede wszystkim sprytne umieszczenie ich fantastycznego wyrzucanego salchowa prosto przed oczami sędziów.
A Marcotte ma tych podopiecznych więcej niż jedną parę. Układa od lat choreografię dla Duhamel/Radford, wcześniej od początku prowadziła Takahashi/Tran i choreo, jakie im dawała była niesamowite. Każda z tych par ma inny styl, ale przede wszystkim, Marcotte skupiła się nie tylko na różnorodności, ale przede wszystkim na wydobyciu silnych stron tych par, ukryciu słabych, w taki sposób by choreografia nadal pozostawała trudna i wymagająca.
Niestety, brak skupienia na różnorodności widać. Jeśli chodzi o same programy dowolne Amerykanów i Kanadyjczyków to dla mnie kompletnie niezapamiętywalne. Kanadyjczyków - faktycznie - poetycki, świetnie podkreśla ich zalety, choreografia wymagająca, harmonijna, elementy łączące - przepiękne. Problem w tym, że męczę się, oglądając ten program, bo jest po prostu nudny. Nacisk przede wszystkim na technikę, muzyka łyżwiarzom nie przeszkadza, fakt, że to "Alicja w Krainie Czarów" nie ma jakiegoś większego znaczenia. Odnoszę wrażenie, że gdyby podstawić tam cokolwiek innego o podobnej rytmice, to nawet nie zauważyłabym różnicy. Stroje mają się też trochę nijak do samego programu. Poza tym, wydaje mi się, że Eric nie miałby problemu ze sprzedaniem żadnego programu - jego taneczne zdolności i prezencja, podobnie jak Lysackowi, po prostu ułatwiają mu życie :P "Alicja w Krainie Czarów" to tak poetyczny i barwny temat, że naprawdę można było napisać bardziej interesującą choreografię. A interesująca być musi - bo to jedno z kryteriów jej oceny.
Za to ich short uwielbiam i oglądałam parę razy. Poezja, harmonia, interesujący program, perfekcyjnie oddający charakter muzyki.
FS Castelli/Shnapira jest podobny: choreografia świetna, elementy łączące fantastyczne, płynność znakomita, tylko całość programu raczej przewidywalna. Łyżwiarstwo figurowe to sport, w którym można, a nawet trzeba, podkreślać osobowość zawodnika, a w konkurencji par sportowych - także ich wzajemną relację. A programy pani Marcotte są bardzo przezroczyste, nastawione na pokazanie 100% możliwości technicznych zawodników, ale niekoniecznie jakiś wartości estetycznych. Marcotte wykorzystuje raczej standardowe elementy łączące, wiąże je - płynnie i harmonijnie - w elegancką całość i podpina pod nijaką, niewyraźną muzykę. Dlatego nie jestem zachwycona jej pomysłami
Ale shorty uwielbiam, oba. Mam wrażenie, że to dwa osobne bieguny - SP trafiony w dziesiątkę i bezbarwny LP.
Chodzi o to, że choreografia to nie tylko dobranie muzyki, stylu. To przede wszystkim zaprezentowanie tego za pomocą określonych środków wyrazu i na ograniczonej przestrzeni przy jak największym wykorzystaniu obu tych aspektów. I chociaż muzyka może się nie podobać, chociaż styl może się raz po raz powtarzać, to choreografia wciąż może być dobra, bo punktująca. Mówimy tu o choreografii sportowej, więc takiej, która przy zachowaniu względnej atrakcyjności dla widza ma przede wszystkim przynosić punkty. Mam bardzo mało czasu, więc niestety w tej chwili nie rozwinę tematu.
Oczywiście. Tylko, że takie aspekty, jak oryginalność, kreatywność, podział ról u partnerów, jedność, celowość, znaczenie to właśnie kryteria oceniania choreografii. Sport artystyczny z samej nazwy, powinien przekazywać jakieś wartości estetyczne. A, niestety, moim zdaniem, choreografie Julie Marcotte niezupełnie spełniają tę funkcję.Opowiadana w nich historia jest najczęściej szczątkowa, albo w ogóle to machanie rękami w jedną i drugą stronę i symulowanie kontemplowania muzyki. Mówię, oczywiście, o tych dwóch FS, bo żaden w tym roku nie powalił mnie na kolana. A widać o shorcie, że obie te pary stać na więcej niż pokazują w FS.
Nie mówię, że choreografie Krylovej i Camerlengo są zawsze idealne. Nie mówię też, że potrafiliby wydobyć wszystko z Kanadyjczyków i Amerykanów. Ale, przynajmniej w tym sezonie, ich programy dowolne odpowiadają mi znacznie bardziej niż programy Marcotte.
SP - Souvenir of China, Send In The Clowns, LP – Schindler’s List, Pina.
Steuer. Tutaj nie wiem w zasadzie, czy mogę się zgodzić. Na pewno jest nierówny pod tym względem, że dla S/S układał fantastycznie wyraziste i niesamowicie trudne programy, w dość rzadkich przypadkach tworzenia choreografii dla innych zespołów, faktycznie, były one zdecydowanie słabsze. W tym sensie jest nierówny. Jednak jego prace dla S/S zawsze trzymały poziom. Sezon 2012/13 był zdecydowanie najgorszy w kwestii ‘opakowania’ i sprzedania programu, tu nie zawsze winę ponosi akurat choreograf, ale skoro mówimy o Steuerze, to zajmował się on wszystkim. Kismet i Flamenco nie były trafnymi wyborami (zwłaszcza ten drugi program), dodatkowo stroje także nie działały na korzyść. Tyle o samym klimacie, a w kwestii choreografii – Kismet był słaby i pospolity, natomiast Flamenco, o ile mi się nie podobało w odbiorze, to choreografię wciąż miało bardziej złożoną niż inne programy w stawce.
Mówiąc, że był nierówny, miałam na myśli, że był nierówny pod względem programów dla S/S. I znowu się muszę z Tobą nie zgodzić, ale dla mnie sztandarowym przykładem jego kiepskiego programu jest "Send in the clowns". Pomijam już tragiczne kostiumy (chociaż pomysł pierrota całkiem niezły), to sam program obrazuje - jak dla mnie - całkowite niezrozumienie muzyki. Trudna, skomplikowana piosenka, jedna z moich ukochanych, swoją drogą, w takiej sobie aranżacji (skrzypcowa Yuny bardziej do mnie przemawia). Piosenka, moim zdaniem, nie dla pary, która na lodzie nie potrafi pokazać relacji damsko-męskiej sensu stricto, o głębokiej miłości, cyniczna, opowiadająca o złamanym sercu i złamanym życiu, o której sam autor powiedział "bardziej do zagrania niż zaśpiewania". "A little night music" to mój ulubiony musical, a "Send in the clowns" jest tak naładowane emocjami, że to naprawdę wyższa szkoła jazdy, pokazać je wszystkie.
Krótko, o czym ta piosenka właściwie jest. Desiree, aktorka, zmieniająca kochanków jak rękawiczki, spotyka ukochanego sprzed lat, ojca swojej córki. Ten opowiada jej o swojej młodej żonie, po czym stwierdza, że jest dla niego cieniem przeszłości, migotliwym wspomnieniem odległych lat, i kocha ją tylko w ten sposób - jako wspomnienie. "Send in the clowns" to ogóle zwrot, który oznacza "zróbmy sobie żarty", wzięty z żargonu aktorskiego, na określenie sposobu działania w sytuacji, kiedy przedstawienie idzie nie tak, jak powinno. I Desiree tak właśnie czyni - śpiewa gorzką, piosenkę o głębokiej, szczerej miłości i tęsknocie, jej żalu i gniewie, poczuciu straconych lat i bezsensu życia. Jej ból przechodzi w cynizm, a ten utwór - dobrze wykonany - wywiera na widzach niezapomniane wrażenie.
Oddanie tego pantomimą to niebywałe zadanie. Nie mam pojęcia, jaki pomysł na tę piosenkę miał Steuer, ale do mnie on nie trafił. Program nawet nie stara się przekazać żadnych emocji, widzę tylko dwoje łyżwiarzy w strojach clownów, którzy nie bardzo wiedzą, co to za muzyka i w jakim celu do niej jeżdżą. Podobne odczucia mam zresztą wobec "When winter comes", ale w mniejszym stopniu. "Send in the clowns" po prostu minęło się z muzyką
Ale poza tym jednym przypadkiem, to programy Steuera w ogromnej większości też mnie zachwycają, szczególnie "Pina".
Notabene, jestem też zachwycona programem Sitnikova i Zlobiny z tego sezonu, jeśli już jestesmy przy rytmach "Piny".
Jeśli chodzi o odczytywanie celów i sensów programów, ostatnio czytałam "My Sergei" i uderzyły mnie fragmenty dotyczące znaczenie choreografii Zujewej, szczególnie te odnoszące się do "Sonaty Księżycowej". Ja osobiście bym raczej nie wpadła na to, że to program o hołdzie złożonym kobiecie jako matce ludzkości :pada:
Nie, ja też nie uważam, że klasyczna jest bardziej wartościowa w tym sensie, że lepiej do niej jechać, choć nie ukrywam, że lubię jak ktoś jedzie do Chopina, Mahlera, Mozarta, Vivaldiego czy Beethovena itd. I to nie do ich znanych dzieł o czymś konkretnym czy oper, o których ogół wie "o co tam chodzi".
Wybór GG z 1988 jako nieoczywisty uznałam dlatego, że oprócz tego fragmentu z Wesela Figara to nie jest jakoś tak specjalnie znana szerszej publiczności muzyka. Tak, pojechali jakby cieszyli się słońcem i kwiatami jabłoni, program w założeniu o szczęściu - i dla mnie przedstawili tam historię szczęścia i tak odebrałam to w 1988 roku, tak to odbieram dziś, a słowa Mariny tylko potwierdzają moje odczucia względem tego tańca. I bardzo im wtedy pasował, byli młodzi i szczęśliwi, więc to pokazywali.
gdyby wtedy były czasy internetu a oni pojechaliby do Carmen to zaraz by się podniosły głosy, że co oni mogą o tym wiedzieć :P
Chodziło mi o to, że nie był to dobór muzyki jakoś szczególnie trudnej czy wyjątkowo ambitnej. "Wesele Figara" albo Mendelssohn to nie są szczególnie anonimowi twórcy, a bycie sędzią łyżwiarskim obliguje do jakiego/takiego obycia, szczególnie w świecie muzyki klasycznej.
Technicznie rzecz biorąc, jechali do "Carmen" swój SP. Wiem, o co Ci chodzi, to nie była "Habanera" ani nic o namiętności, tylko "Les Toreadores" - które w założeniu miało oddawać piękno walki z bykiem, i to się sprawdziło. I podziwiam tempo :P
Bo niekoniecznie muzyka do filmu czy musicalu - taka znana i oczywista musi być oceniania jako gorsza czy mniej wartościowa.
Bo chodzi przede wszystkim o różnie rozumianą trudność interpretacji. "Pina" to nie jest taka zupełnie filmowa muzyka, w stylu Hansa Zimmera. Zimmera, dla przykładu, interpretuje się chyba raczej łatwo, bo pisze bardzo przejrzystą, typowo hollywoodzką muzykę, podobnie Shaiman, ale oddanie wszystkich aspektów muzyki Komedy, Morricone czy Mansella sprawia już większy problem. Z musicalami jest podobnie: można jeździć do "Hairspray" albo "Deszczowej piosenki" a można do "A little night music", "Kotów" albo właśnie "Jesus Christ Superstar". :D
Mówimy, jak zawsze, różnymi językami [...]. Ale rzeczy, o których mówimy, nie ulegną od tego zmianie, prawda? (Michaił Bułhakow)