Hortensja, mogłybyśmy razem oglądać seriale, najlepiej kilkunastogodzinnymi seriami, bo tak preferuję :D Skandynawska seria "The killing" to serialowa miłość mojego życia, oglądałam prawie non stop przez kilka dobrych dni, zaniedbując wszystkie obowiązki i zostawiając wszystko w przysłowiowym tyle, tak się wkręciłam. Zazdroszczę każdemu, kto ma ten serial jeszcze przed sobą.
"Broadchurch" to też wspaniała sprawa: doskonały klimat, świetna muzyka, no i pan Tennant... <3 Wprawdzie udało mi się odgadnąć, kto zabił (fanatyczne skupienie, a może wpływ twórczości Agathy Christie), ale w niczym mi to nie przeszkodziło, bawiłam się świetnie. Drugi sezon nieco słabszy i trochę się boję, co też mogą wymyślić w trzecim, ale oglądać na pewno będę.
Świetny jest też "Most nad Sundem" z rewelacyjną muzyką The Choir of Young Believers i doskonałymi bohaterami. Jest w sumie aż za świetny, bo został mi li tylko jeden sezon, którego nie chcę na razie oglądać, bo co pocznę ze sobą, gdy już się skończy? :P Niby jest jeszcze "The fall", oglądałam też australijski "Top of the Lake" i kanadyjski "Durham County", ale to wszystko to już jakoś nie to...
Może coś mi polecicie w podobnym klimacie? Musi być zabójstwo, muszą być skrywane traumy, charyzmatyczni detektywi, a to wszystko w specyficznej, dusznej atmosferze prowincji :D
"House of cards" oglądałam, bo ogólnie łykam Finchera w ciemno, ale jakoś specjalnie za nim nie tęsknię ani nie czekam. Ten serial ma to do siebie, że w jakimś tam stopniu zanudza mnie i męczy, ale jak już zacznę oglądać, to nie mogę się powstrzymać, żeby nie włączyć kolejnego odcinka, aż w jedną noc pęka mi sezon...:D (kurde, może to już jakaś choroba, serialowe zboczenie albo coś...?). Na temat Underwoodów też miałam kiedyś jednonocną rozkminkę, gdzieś na początku pierwszego sezonu, ale doszłam do wniosku, że Frank jest homoseksualistą i łączy ich układ, nie małżeństwo, po czym dałam sobie z dalszymi refleksjami spokój :D