Ale się fajny temat zrobił. W domu zrobię jakiś temat „Wspomnień czar” i przekopiuje tam te wspomnienia.
Ech, łezka się w oku kręci.
Moje pierwsze świadomie oglądane igrzyska to Sarajewo. Zainteresowałam się najpierw wilczkiem Vuko.
A potem była Katarina Witt i Bolero Torwil/Dean – i wsiąkłam na amen. Przyznaję, że nie pamiętam tych igrzysk zbyt dobrze, sporo wspomnień wróciło dopiero po obejrzeniu filmików na yt. Np. Scott Hamilton czy Rosalyn Sumners i jej rozczarowanie, gdy przegrała z Witt.
Potem już oglądałam łf regularnie – co by nie mówić, w tamtych czasach transmisje były. Zaczęłam kibicować K.Witt, lubiłam Rosjanki Kondraszową i Ivanową, lubiłam Tiffany Chin. Nie lubiłam Debbe, bo była zagrożeniem dla Katariny
Bardzo przeżyłam przegraną Katariny na MŚ w 1986 roku, tam Katarina zaliczyła upadek w sp i choć w lp była super, na pewno lepsza niż Debbie to niestety strat nie odrobiła.
Pokochałam Katię i Sergieja i bardzo im kibicowałam, lubiłam tańce, choć po Torwil i Dean nikt mnie nie porywał. W panach serce miałam rozdarte, bo lubiłam obu Brianów, kibicowałam też Grzesiowi.
No i nadeszło Calgary. Możecie mi wierzyć lub nie, ale pamiętam je w każdym szczególe. Pamiętam nawet co jadłam na ceremonii otwarcia. Oglądałam wszystko, bardzo przeżywałam każdą konkurencję, jak się ZIO kończyły to było mi tak strasznie żal. Czysta magia, sport i niezapomniane wrażenia.
Na Albertville czekałam jak na zbawienie i bardzo się rozczarowałam. Magii nie było. Byle jakie otwarcie, blado wypadło w porównaniu z Calgary. W paniach kibicowałam Midori Ito i żałowałam, że nie zdobyła złota. Pietrenkę bardzo lubiłam, tu złoto mnie cieszyło. W parach kibicowałam Arturowi i Natalii, w tej kolejności
Artura uwielbiałam, Natalię jakby mniej. No i brakowało mi Katii i Sergieja. W tańcach kibicowałam Rosjanom, ale gdyby wtedy wygrali Francuzi Duchesnayay to też włosów bym nie rwała. W sumie igrzyska minęły bez większych emocji – jedyne co bolało to dopiero 6te miejsce Browninga.
Lillehammer nadeszło szybko, bo po 2 latach. Oczywiście na długo przed zaczęły się sączyć informacje o wracających starych mistrzach. Torwill i Dean, Katarina Witt, Brian Boitano i Gordiejewa /Grinkow sprzed Albertville i nowsi mistrzowie Wiktor Pietrenko, Miszkutionok i Dymitriew, Kurt Browning.
Zacznę od par – o nich mówiło się najmniej, a najwięcej osiągnęli. Kibicowałam Katii i Sergiejwi i cieszyłam się z ich medalu, ale wiedziałam też, ze skrzywdzono Artura i Natalię. Co prawda program Katii i Sergieja był IMO piękniejszy, ale technicznie kulał – w porównaniu do tego co pokazali Artur z Natalią. W ocenie technicznej powinni byli wygrać, bez dwóch zdań.
Wśród panów sp przyniósł rozczarowanie, wszyscy „starzy” się posypali. I dla mnie Urmanow jest najmniej zapamiętywalnym mistrzem, a jego frędzelki, kryzy i rękawiczki działają mi do dziś na uzębienie.
podium było rozczarowujące, bo ani Stojko, ani Candelloro (wtedy) za serce nie łapali.
Stojko był bardzo „techniczny”, dla mnie zero finezji.
Za to panie i tańce … oj, działo się działo. To już jak widzę większość pamięta. Też cieszyło zwycięstwo Oksany, ale prawda jest taka, ze to Nancy powinna była wygrać.
I tak, to prawda – program Katariny był przepiękny, dopracowany i w ogóle majstersztyk. Lepszy nawet niż Carmen. (w ogóle temat o programach pań z lat 80tych to temat rzeka, na inną okazję)
pamiętam też jak bardzo cieszyło, ze Ania Rechnio dobrze jedzie. Och, gdyby była Rosjanką a nie Polką... O konflikcie na linii Tonya-Nancy to już tomy napisano, nie będę się powtarzać - wtedy widziałam skrzywdzoną Nancy i złą Tonyę, ale przepadać to za nią nie przepadałam.
Natomiast tańce – tak, zgadzam się z Ivi, Rumba Torvil/Dean z 1994 roku to taniec OD/skrócony wszech czasów. Nie wiem czy znajdzie się taki, który pobije tamten. On porywał, dosłownie porywał. Genialnie pojechane. Byłam pewna, że wygrają, jak na ME. FP też był super. Po ocenach dla G/p nie mogłam uwierzyć w to co się dzieje. Szok. Łatwiej przełknęłabym chyba złoto dla Usowej i Żulina. No i warto jeszcze przyppomniec świetną parę, która na tamtych ZIO zajęła 4te miejsce – Finowie Susana Rakhamo i Petri Kokko. Naprawdę, żel, że dla nich miejsca na podium nie było.
Na Nagano znów przyszło dłużej czekać.
Mogę powtórzyć to co większość napisała. Emocje w paniach – też nie miałam problemu ze złotem dla Tary. Pojechała tak, jak dziś co najmniej połowa pań nie jeździ. Radośnie, lekko i z sercem. Mozę to nie był dojrzały program – taki jak Michelle. Ale IMO – świetny. SP też miała bardzo dobry. Choć nigdy nie byłam jej fanką, szkoda mi Michelle, bo to rewelacyjna zawodniczka – bez złota, gdy taka Hughes je ma
W parach to już pisałam o tym, że serce miałam rozdarte – z jednej strony Anton z Eleną, z drugiej Artur z Oksaną. Kij z Oksaną – Artur :serce:
ostatecznie kibicowałam Arturowi i Oksanie, ich programy pamiętam co do sekundy i emocje z nimi związane. Na końcówce FP serce mi tak biło, że aż mi się słabo zrobiło. Ale wygrali. NA pokazach za to Elena z Antonem pojechali genialną Barcelonę.
W panach zakochałam się w Yagsie. Po sp był trzeci i nie mogłam przeboleć, że spadł z podium na 5te miejsce. Złoto i srebro to wspomnienie żółtej żyrafy i skoków Elvisa, natomiast Candelloro powalił na kolana. Dosłownie.
A w tańcach zgadzam się, że tam dałabym 4 złote medale. Z naciskiem na złoto dla Francuzów, bo ich Romeo i Julia to jeden z najpiękniejszych w historii fp. Choć wolę te taneczne, to tamten zachwycił mnie. Na drugim miejscu postawiłabym Kanadyjczyków i ich River dance, jeżuniu, jakie ja miałam ciary jak jechali. Wyłam, że nie zdobyli medalu, ale tak samo wyłabym jakby brązu nie zdobyli Marina i Gwendal. Carmen Andzeliki i Olega też była świetna no i Memorial też. Ja się nie zachwycam nim jakoś specjalnie (może dlatego, że Oksana/pasza działa na mnie jak płachta na byka), ale doceniam kunszt. No i w porównaniu do rockandrolla z 1994 roku to faktycznie był program na złoto.
SLC to tak, nerw za to co się stało u pan. Złoto dla Hughes to porażka. Ok, pojechała dobrze, ale w kontekście tego, że potem nie pokazała właściwie nic to jak wyżej – porażka. Żal Iriny i Michelle. Ale byłam zła wtedy.
W tańcach cieszyło, że wygrali Francuzi, jako ich fanka nie mogłabym inaczej
ale ich program do moich ulubionych nie należał. Znów żałowałam, że nie ma medalu dla Bourne Kraatz.
W parach – cóż, Love story podobać się podobało. Ale program Eleny i Antona o wiele bardziej – nawet z błędem. Pozostawiło to straszny niesmak. Który po części łagodzi to co Yags zrobił. Jejku, moje uwielbienie dla tego faceta osiągnęło poziom dla mnie samej niewyobrażalny
Do dziś mam łzy w oczach jak oglądam jego programy. Emocje i podskoki Tarasowej.
Cieszyło to tym bardziej, że w 2001 roku i na ME i na MŚ przegrał z Pluszem. Pamiętam do dziś jak denerwowały mnie nagłówki „Jagudion zrobił co mógł, Pluszcenko zrobił co chciał”. Wrrrrrrrrrrr
Turyn – jak dla większości z Was i dla mnie jest najmniej zapamiętywalny. Niefajne podium w tańcach, przegrana Słuckiej, złoto dla Plusa, który wcale mnie nie jarał, złoto dla Totmianinej i Marynina – zasłużone, lubiłam ich, ale jako para byli dla mnie techniczni, coś jak obecnie Megan z Ericem. Tylko stabilniejsi od Kanadyjczyków. Były, minęły i tyle.
Vancouver to wiadomo – mega radość ze złotego medalu Tessy i Scotta. A poza tym – wybór pomiędzy Pluszem i Lizakiem to jak między dżumą a cholerą
ani jednego ani drugiego nie lubiłam. Wynik ani ziębił, ani grzał. W parach żal mi było strasznie Niemców. Jak się już nauczyłam ich kochać, to przegrali złoto – z powodu itp błędów
W paniach podobnie – mega nerw po sp, gdzie z do dziś z niejasnych dla mnie powodów wygrała Yuna. Mao IMO była w sp lepsza. W FP Yuna, bo Mao miała błędy, ale też rekord Yuny z tamtych zawodów to jakieś nieporozumienie.
No a Soczi to Soczi. Nowa konkurencja, zmiany. Własciwie to się mogę pod słowami Ani dot. Soczi podpisać.