Zaczynam od najgorszego czyli od par
Geniusze organizacji wrzucili tę jakże pasjonującą konkurencję na sam koniec dnia i chociaż zrobiłam co mogłam żeby nie stracić przytomności na dowolnych, to jednak trudno było to śledzić z zapartym tchem i
stuprocentowym skupieniem. W parach najbardziej widać różnicę między czołówką a słabszymi, nie tylko pod względem jakości wykonania elementów (bądź też jej braku
), ale też tym wszystkim co pomiędzy. Poza tym, że z czołówki zostały marne szczątki to
konkurencja ta bardzo, ale to bardzo ucierpiała na wyrzuceniu sekwencji kroków z dowolnego. Programy składają się z elementów i najazdów do nich i na nic innego nie ma czasu ani miejsca, przy czym w tej konkurencji bardzo dużo jednak opiera się na podobnych
schematach więc się robi słabo po prostu (np. prawie wszystkie pary wykonują twista w dokładnie tym samym punkcie tafli, z bardzo podobnym przygotowaniem i najazdem; ze stawki w IdF tylko B/K mają ten element przesunięty jakieś trzy metry w lewo). Sekwencja kroków pozwalała nawet parom o mniejszych umiejętnościach wprowadzić jakieś ciekawe momenty, pokazać trochę osobowości i sprawić że po prostu przyjemnie się tę konkurencję ogląda bez względu na wyniki.
Jak bardzo James/Cipres oglądać lubię, to jednak pod względem umiejętności łyżwiarskich i bazy technicznej poza podnoszeniami u nich jest trochę surowo. Jakkolwiek bardzo się sprawdzali jako ambitna, ciekawa para, która walczy z innymi o medale, tak w roli jednych ze zdecydowanych liderów konkurencji co nieco zgrzyta. Tak jakoś wyszło, że widziałam ich na żywo łącznie trzy razy, sezon po sezonie, i za każdym razem czuję coraz bardziej wyblakłe deja vu, w którym jest coraz mniej emocji i napięcia, a coraz więcej naciąganych punktów. Fajnie się ogląda (i to są tak piękni ludzie), ale to jednak przebrzmiałe echo efektu wow sprzed dwóch lat.
Kayne/O’Shea mnie mile zaskoczyli. To jezioro łabędzie nie ma nic wspólnego z baletem, ani z łabędziami, ani nawet z jeziorem, ale solidna robota, parę naprawdę ciekawych momentów, i co ważne charakter czyli rzadkość u amerykańskich par. Będę trzymać kciuki
na mistrzostwach USA, bo to miła odmiana po lukrowanych Knierimach na wiecznej podróży poślubnej.
Boikova /Kozlovskii mają duży potencjał, ale nerwy ich sparaliżowały. Plus jednak za to, że mimo wielu błędów i potknięć występ nadal był jakiś. W parach debiuty seniorskie na pozycjach medalowych to rzadkość więc nic się nie stało, na pewno bazę mają najlepszą ze wczorajszej stawki, więc jakaś nadzieja na przyszłość w parach jest
Podoba mi się, że mimo tego, że reprezentują książkową definicję rosyjskiej pary, Sasza ma osobowość i gra większą rolę niż tylko wyglądanie ładnie i bycie noszoną. I w końcu ktoś dokonał przełomowego odkrycia, że Dziadek do orzechów nie składa się tylko z Pas de deux, szał! A ogólnie to Moskvina jest miniaturowa, ledwo wystaje za bandę
Ryok/Kim niestety stanęli w miejscu, a dowolny jest jakiś taki płaski, ignoruje ich mocne strony, tłumi ich charakter a do tego błędy nie ułatwiają odbioru. Nuda, wolę nawet ich SP, który powtarzają już chyba dwudziesty sezon z rzędu, ale przynajmniej eksponuje ich osobowość i charyzmę. O wiele lepsze wrażenie zrobili na mnie, gdy widziałam ich po raz pierwszy, gdy byli uroczą parą uszczęśliwioną życiowym sukcesem czyli awansem do dowolnego, a nie ocierali się o medal GP z grobowymi minami. Ta część mnie, która jest złośliwym trollem, chciała aby R/K wygrali, organizatorzy szukaliby hymnu do teraz albo puścili hymn Korei Południowej i wybuchłby skandal
(Pisanie na telefonie i na głodniaka nie jest fajne, więc będzie mocno na raty)